Wydarzenia

Ostrowski: Piłka to pierwsza miłość mojego życia

2018-02-14 11:00:00
Pułapki czekające na profesjonalnego piłkarza, mecze oglądane tylko w telewizji, psychologia kliniczna, powrót do drużyny Tadeusza Pawłowskiego, a także chęć wygrywania każdego spotkania przeciwko... Śląskowi. O tym wszystkim opowiada nam były zawodnik, a obecnie trener w akademii WKS-u, Krzysztof Ostrowski.

Dobrze znów widzieć cię przy Oporowskiej. Czy możesz przybliżyć, co działo się u ciebie w tym okresie po odejściu ze Śląska?

 

Kontrakt skończyłem 30 czerwca 2016 roku. Wtedy jeszcze zastawiałem się, czy chcę grać dalej w piłkę. Miałem propozycje z klubów Ekstraklasy, ale byłem też trochę rozgoryczony z powodu rozstania ze Śląskiem. Pewnie gdybym nadal mógł grać we Wrocławiu, to kontynuowałbym karierę. Szczerze mówiąc, na tym etapie jednak szkoda było mi czasu, by wyjechać stąd na rok czy dwa. Czułem się trochę, jakbym miał być na kroplówce. Powiedziałem sobie, że trzeba budować zaplecze na nowe życie. Wtedy już wiedziałem, że zacznę studiować psychologię i będę mógł się rozwijać w innym, obranym dużo wcześniej kierunku. Złożyłem podanie i jestem obecnie studentem psychologii.  

Sportowo pozostałeś jednak aktywny.  

 

Tak, zacząłem grać w Polonii Trzebnica. Nie planowałem tego, ale namówili mnie Krzysiek Ulatowski (grający wiceprezes) i Krzysiek Wołczek. Daje mi to dużą radość, że wciąż mam substytut grania w piłkę. Z jednej strony to fajna rzecz, bo na tym poziomie nie występują presja czy stres, z drugiej - brakuje większej adrenaliny. Natomiast cieszę się, że tam trafiłem, tworzymy fajną, zgraną ekipę. 

 

Zrodziła się nawet pewna moda, by wspierać lokalne zespoły, z niższych lig.

 

W tym klubie jest rodzinnie, ludzie są bliżej siebie. Wszyscy kibice są tam za Śląskiem, ale żyją także tym, co dzieje się w Trzebnicy. Wrócę jeszcze do tego, co robiłem po karierze. Miałem różne przemyślenia, pomysły, ale po pewnym czasie otworzyłem się na to, żeby pracować na etacie. Pierwszy raz, może to dziwnie brzmi, ale dla nas, piłkarzy, tak to wygląda. Chciałem nabrać nowego doświadczania. Pracowałem w firmie, która zajmowała się budową boisk. Po pewnym czasie zacząłem się zastanawiać nad tym, by zacząć robić coś swojego, co wiąże się z treningami, rozwojem, psychologią, czyli dziedziną, którą chciałbym się zajmować. Znajomy zasugerował mi, abym pomyślał o akademii Śląska. Spotkałem się z dyrektorem Pawłowskim i trenerem Czajką, porozmawialiśmy o tym i tak to się zaczęło. 

 

Szybko znalazłeś sobie wiele zajęć, ale wiemy, że przejście z życia sportowca, do tego po karierze, gdy nie ma już reżimu treningowego, może być czymś trudnym. Nie każdy sobie z tym radził. 

 

Z pewnością jest to problem, można się przygotować, ale nie w stu procentach. Od dawna o tym myślałem, co będzie, gdy skończę grać, ale już z pewnej perspektywy mogę powiedzieć. Z czasem na pewno będzie lepiej, na razie bardzo rzadko chodzę na stadion.

To jest główny powód?

 

Tak, oglądam mecze w telewizji. Nie mogę na nie patrzeć z trybun, bo doskonale wiem, jak to jest tam biegać. Pojawia się tęsknota, tylko siedzę i nic nie mówię, nie myślę nawet o meczu, ale np. o tym, jak wchodziło się do szatni. Wracając do wcześniejszego pytania, jest to duże pole do popisu. Trzeba prowadzić chłopców dwutorowo. Nie tylko szkolić jako piłkarzy, ale jako ludzi, który mają poradzić sobie w życiu. Z piłką jest tak, że gramy w nią od małego, jest to nasza pasja, długo nic nie zmieniamy w swoim życiu. Zaczynamy  zarabiać dzięki niej pieniądze, lecz nagle to się kończy i czujemy się jak ludzie po studiach czy szkole średniej – wychodzimy w świat i zastanawiamy się nad kolejnym krokiem. Nic nie jest przygotowane, nie stawiasz się już na treningu, piłkarze mają niejednokrotnie kredyty, rodziny, a pensji nie ma. Wielu chłopaków nie odłożyło pieniędzy, są przyzwyczajeni do pewnego poziomu życia…. To może przytłoczyć i robią się dramaty. Byli piłkarze popadają w różne uzależnienia. Wiadomo, sportowiec, to musi być gość. On nie może pokazać słabości. 

 



Dziś coraz częściej zwraca się na to uwagę, ale kiedyś udawano, że problem nie istnieje? 

 

Nikt się absolutnie do tego nie przyznawał, to była słabość. A nie wszyscy w ogóle mieli świadomość. Między graniem w piłkę, a nie graniem jest przepaść. To trochę tak jakby po kilkunastu latach pracy w jednym miejscu, zmienić całkowicie branżę. Tym bardziej, że od początku stawia się na swoją pasję. Piłka to pierwsza miłość mojego życia. Przychodzi moment, że musisz ją nagle zostawić i dalej spełniać swoje marzenia. Organizm nie pozwala grać wiecznie. Trzeba czymś to zastąpić. A dla mnie tym czymś jest psychologia, dzięki niej mogę się realizować do końca swojego życia. 

 

Psychologia sportowa chyba już na stałe weszła do świata piłki. Czymś naturalnym wydają się sesje nawet dla największych gwiazd, szukanie sposobu na wyciszenie. Chciałbyś się tym kiedyś zajmować?

 

Na razie myślę o psychologii klinicznej, choć oczywiście chcę pracować ze sportowcami. Natomiast nie chciałbym skupiać się tylko na wyniku, jak typowy psycholog sportowy. Wolałbym iść w kierunku terapeutycznym. Są zawodnicy, którym granie przy pełnym stadionie odbiera połowę umiejętności. 

Widziałeś to u kogoś?

 

Tak, widziałem to nawet u siebie. Trenerzy mówili, że super wyglądam na treningach, a jednak nie umiałem pokazać tego w meczu. Oczywiście z czasem się to zmieniło, bo pracowałem nad sobą. Na pewno da się to zrobić, a im wcześniej podejmie się kroki, tym lepiej. Skorzysta też na tym rodzina, ponieważ wszystko się przeplata. Zauważyłem to u siebie. Kiedy wygrywasz, wszystko układa Ci się też w życiu prywatnym. Łatwiej jest wyjść na zewnątrz, porozmawiać z ludźmi, nawiązać kontakt. Gdy nadchodzi gorsza passa, to nikt nie ma na to ochoty. Frustracja przenosi się na rodziny. „Czemu się nie odzywasz?”. „Czemu taki jesteś?”. To nie znika. Stres powoduje, że gorzej się regenerujesz, gorzej trenujesz... Przeważnie zawodnicy w obcym kraju zaczynają grać na miarę swoich umiejętności, w momencie, gdy dołączy do nich rodzina. 

 

Dziś futbol rozkładamy na czynniki pierwsze, ale tego co dzieje się w głowach piłkarzy, nikt nie jest w stanie zobaczyć.

 

To kolejny element treningu. W moim odczuciu – najważniejszy. Bez głowy nie zrobisz bowiem tyle, ile trzeba. Wolałbym mieć zawodnika z odpowiednio nastawioną psychiką i mniejszym talentem niż odwrotnie. 

 

Rozpoczynasz pracę w akademii WKS-u, powiększając tym samym grono byłych zawodników, a obecnie trenerów. W drużynie dyrektora Tadeusza Pawłowskiego grają dziś choćby Dariusz Sztylka, Tomasz Hryńczuk, Krzysztof Wołczek, Piotr Jawny czy Maciej Bielski. A szkolenie koordynuje z kolei Łukasz Czajka, który jako trener osiągał ze Śląskiem wielkie sukcesy. Chyba trudno byłoby nie cieszyć się na pracę w takim składzie?

 

Znamy się kupę lat. Wiemy, jakimi jesteśmy ludźmi, i super, że możemy spotkać się jako trenerzy. Nie każdy trener musi być byłym piłkarzem Śląska Wrocław, ale ta mieszanka, którą mamy w akademii, wymiana doświadczeń, może zaowocować  naprawdę ciekawym programem. Na pewno dla chłopców trenujących tutaj to także coś fajnego. Wiem – na własnym przykładzie - że trener, który grał w piłkę, z miejsca miał większy autorytet. To bezcenne. Kto czuje lepiej sport od byłego sportowca?

 


Na czym ma polegać twoja rola? To nowa funkcja, bez wątpienia świadczy też o rozwoju akademii.

 

W tym momencie jestem do dyspozycji wszystkich grup. W porozumieniu z trenerem, który najlepiej zna swoich zawodników, biorę udział w treningu i szlifujemy pewne elementy. W przyszłości będę prowadził osobne zajęcia, na których będziemy pracować z poszczególnymi zawodnikami nad poprawą ich gry w kilku aspektach. 

 

Zakładam, że kiedy ty trenowałeś w akademii, to nie było o tym mowy.

 

W akademii… to za dużo powiedziane. Za moich czasów, kiedy miałem 9 lat i przyszedłem zapisać się do Śląska Wrocław, a nabory były od 10. roku życia, trener powiedział mi, że dobrze wyglądam, ale będę się przemęczał ze starszymi chłopakami i polecił mi, abym przyszedł za rok. Nie chciałem czekać. Trafiłem do Pandy Wrocław. Co roku przekonywał mnie, by do nich dołączyć, ja jednak miałem już w sobie złość. Powiedziałem sobie, że wygram każdy mecz przeciwko Śląskowi. Albo przynajmniej nie przegram. Tak się motywowałem na te starcia, że zawsze strzelałem gola. Akademia? Zapomnij. Naprawdę jestem w ciężkim szoku, gdy widzę treningi naszych jedenasto- czy dwunastolatków. Zaskoczyło mnie to, jak operują piłką, potrafią grać na jeden kontakt. To zasługa trenerów akademii, coś fantastycznego. 

 

Przejście z wieku juniora do seniora bywa często końcem marzeń o wielkich karierach. Dlaczego nawet ci najbardziej utalentowani sobie nie radzą? 

 

To jest niesamowita weryfikacja. Chcemy właśnie dążyć do tego, żeby chłopcy nie zderzali się z taką ścianą, że odstają tak bardzo fizycznie, taktycznie, technicznie. Młody chłopak przychodzi do pierwszej drużyny i nagle nie nadąża na treningach, nie wie, jak taktycznie biegać. Przez to jest automatycznie mniej pewny siebie, skryty jak mszy pod miotłą. I co mu przychodzi do głowy? „Nie nadaję się”. Teraz i tak jest lepiej. Kiedyś była regularna fala, jak nie pościeliłeś łóżka, to spotykały Cię różne przykrości. Kiedy młodzi nie robią widocznych postępów, to nie mają szans. Ci chłopcy mają  umiejętności, ale gdy np. pojawia się konieczność przyspieszenia, walki bark w bark, to robi się problem. 

 

W trakcie kariery myślałeś sobie: „To coś dla mnie, zostanę kiedyś trenerem”?

 

Wręcz przeciwnie. Nie mógłbym w tym momencie przejąć samodzielnie jednej drużyny. Nie sądzę, bym się w tym spełniał. To, co teraz robię, jest dla mnie bardzo interesujące. Mogę być w różnych grupach, rozmawiać z zawodnikami, widzieć jak rozwijają się w całej akademii – nie tylko w jednym zespole.

 

Czyli bardziej nakręca cię samo rozwijanie zawodników, niż cała otoczka związana z byciem trenerem?

 

Zdecydowanie tak.


 

W swojej karierze miałeś też od kogo uczyć się trenerskiego fachu.

 

Każdy trener ma dobre i złe rzeczy. Nie istnieje ideał. Od każdego można się więc czegoś nauczyć, w tym sensie, że obserwujesz także to, czego nie robić. Nie mam takiego wzoru. Ale największe wrażenie w mojej karierze, bo było to też pierwsze zetknięcie z kimś takim, zrobił na mnie trener Ryszard Tarasiewicz. Wywarł je na całej drużynie.

 

Masz na myśli przede wszystkim charyzmę?

 

Tak. Podobnie jak trener Pawłowski przeniósł do nas wiele rzeczy z zagranicy. Ale dla nas to było pierwsze zderzenie z takim człowiekiem. Uczyć można się jednak od każdego.

 

A jakim trenerem chciałby być Krzysztof Ostrowski?

 

Chciałbym, aby przede wszystkim chłopcy zrozumieli, że będą im się przydarzać błędy i można nad nimi pracować. Jeden potrzebuje do tego 20 powtórzeń, drugi 100, a kolejny 1000. Natomiast nie ma czegoś takiego, że się nie da. To tylko kwestia czasu. Trzeba robić swoje, nie oglądać się na innych i osiągnąć cel. Chcę po prostu, by dziś byli choć trochę lepsi niż wczoraj. To jest najważniejsze, aby później nie mieć do siebie pretensji, że nie zrobiło się tego, co można. Może ci najmłodsi tego jeszcze nie zrozumieją, ale już szesnastolatkowie mogą zacząć zdawać sobie z tego sprawę. Najgorzej byłoby obudzić się po karierze z myślą: „Mogłem zrobić więcej”. To będzie boleć, bo nic już nie można zmienić. 

 

 

Autor: Tomasz Szozda, Fot. Krystyna Pączkowska

Zobacz również