Wydarzenia

Mogłem być marynarzem

2016-03-24 13:40:00
Niewiele brakowało, by Ihor Tyszczenko - zamiast biegać po murawach ekstraklasy w koszulce Śląska - zdobywał morskie wody ubrany w marynarski mundur. Teraz zabiera nas w rejs w poszukiwaniu... wrocławskich krasnali.
„Mój starszy brat był piłkarzem”, „tato trenował futbol”, „pochodzę ze sportowej rodziny” - często tymi słowami piłkarze zaczynają wspominać swoje początki z obecnym zawodem. Z Ihorem Tyszczenką jest zupełnie inaczej. - Nikt w mojej rodzinie nie był sportowcem. Mama jest nauczycielką, a tato, brat - w ogóle duża część familii - to marynarze. Ja też mogłem nim zostać, zacząłem nawet studia na tym kierunku – wspomina pierwszy Ukrainiec w Śląsku Wrocław. Dlaczego więc - zamiast na morzu - możemy oglądać go na boiskach ekstraklasy? -  Mój ojciec kochał  piłkę nożną i bardzo chciał, bym poszedł w tę stronę. Ja oczywiście też i w ten sposób zaczęła się moja przygoda z futbolem. Tym samym nigdy nie wypłynąłem na morze w jakiś dłuższy rejs. Choć oczywiście na statku byłem. I nie raz w parku wodnym...
 
Unikalna kamanda
 
Nowy obrońca Śląska... Właśnie. Obrońca? - Zaczynałem jako napastnik. W ataku grałem właściwie do końca szkoły, do matury – mówi Ihor. Do Wrocławia przybył już jednak jako boczny obrońca i właśnie na prawej stronie defensywy zadebiutował w trójkolorowych barwach przeciwko Zagłębiu Lubin. -  W dorosłej piłce trener Mariupolu ustawił mnie na pozycji pomocnika. Gdy zachodziła potrzeba, grałem jeszcze jako obrońca, na boku defensywy. Tam szło mi dobrze i raz występowałem w drugiej linii, a innym razem bliżej własnej bramki. Teraz gram już zwykle jako boczny obrońca, ale zostało we mnie trochę ofensywnych zapędów, lubię brać udział w atakach drużyny i włączać się do akcji zaczepnych – przyznaje. Widać to było już w jego debiucie podczas derbów Dolnego Śląska, kiedy dwukrotnie postraszył bramkarza rywali strzałem z dystansu. Na pierwszego gola w Polsce musi jednak jeszcze poczekać. 
 
Niedoszły marynarz po przyjściu do Śląska od razu złapał dobry kontakt z pozostałymi zawodnikami. - Pierwszy raz w karierze spotkałem się z taką zgraną „kamandą”. Pod tym względem to unikalna drużyna – twierdzi. Jak przyznaje, to było pierwsze, co rzuciło mu się w oczy po przybyciu na obóz przygotowawczy do Zakopanego. - Od razu zobaczyłem zespół i bardzo mi się spodobało, jak zgrana jest to grupa. Nie ma wywyższania, że ktoś jest lepszy, ktoś gorszy, starszy, czy młodszy.
 
Marynarz nad Bałtykiem
 
Zdecydowaną większość kariery Ihor spędził na Ukrainie, jednak po przyjeździe do Polski twierdzi, że obcokrajowcom łatwiej jest żyć w kraju nad Wisłą niż w jego ojczyźnie. – Oczywiście, jeśli trafi się do jednego z najlepszych klubów - jak Dynamo Kijów, czy Szachtar Donieck - to jest inaczej. W Dynamo gra Łukasz Teodorczyk, w Szachtarze wiele lat występował Mariusz Lewandowski i chyba czuli się dobrze. Nasze najsilniejsze zespoły grają z powodzeniem w europejskich pucharach, ale reszta ligi jest od nich wyraźnie słabsza – zaznacza. Nie chce jednak porównywać poziomu całej ligi ukraińskiej do Ekstraklasy. Jak twierdzi, gra tu jeszcze zbyt krótko, choć Śląsk nie jest jego pierwszym polskim klubem, w którym występuje.
 
- W Gdyni byłem tylko jedną rundę, na wypożyczeniu. Pod względem sportowym nie był to dobry okres – wspomina pobyt w Arce. - Dzień po podpisaniu kontraktu doznałem kontuzji, która wyłączyła mnie z treningów na trzy miesiące. Gdy wróciłem do gry, zostało mi już tylko kilka tygodni wypożyczenia – żałuje blondwłosy zawodnik. Poza murawą Ihor ma dobre wspomnienia z tego miasta. Nic dziwnego,no bo gdzie lepiej ma się czuć syn marynarza, jak nie w Trójmieście nad Bałtykiem? - We Wrocławiu! - uśmiecha się Tyszczenko. - Od początku dobrze było mi w Polsce. Dlatego - gdy pojawiło się zainteresowanie ze strony Śląska – nie zastanawiałem się ani chwili. Ucieszyła mnie możliwość ponownej gry w waszym kraju. To dobre miejsce dla mnie i komfortowe dla mojej rodziny.
 
Ihor na tropie
 
„Rodzina” – to słowo bardzo często pojawia się w wypowiedziach Ihora. Obecnie jego oczkiem w głowie są żona i córka, które jednak jeszcze nie przyjechały do Wrocławia. – Tęsknię za nimi. Wszystko inne tutaj mam, niczego oprócz najbliższych mi nie brak. Muszę jeszcze poczekać minimum 1,5 miesiąca. Ich przyjazd wymaga sporo formalności, gdyż Ukraina nie jest w Unii Europejskiej. Musimy wystosować dla nich specjalne zaproszenie, a ono musi zostać zaakceptowane przez urząd – tłumaczy. Na razie poznaje więc miasto w pojedynkę. – Bardzo ułatwia mi to komunikacja miejska we Wrocławiu. Pod tym względem jest dużo bardziej komfortowo niż na Ukrainie. Dla kogoś, kto nie zna miasta, to bardzo ważne. 
 
Niebieskie tramwaje zawiozły Ihora w kilka ciekawych miejsc. – Zwiedziłem już Stare Miasto, Rynek i okolice. To był bardzo przyjemny spacer, wszystko wyglądało pięknie. A! Byłem jeszcze w muzeum, tylko... nie pamiętam jego nazwy – szczerze wyznaje nowy mieszkaniec Europejskiej Stolicy Kultury. Jest jednak coś, co bardziej przykuło jego uwagę. – Zaciekawiły mnie wrocławskie krasnoludki. Gdy spaceruję po mieście, to rozglądam się za nimi i znalazłem już 25 – wylicza. Krasnali we Wrocławiu mamy ponad 300, więc przed Ihorem jeszcze sporo pracy. Gdy przyjedzie do niego długo wyczekiwana rodzina, poszukiwania powinny jednak przyspieszyć.
 
Autor: Jędrzej Rybak, Fot. Krystyna Pączkowska

Zobacz również

Wiadomości Wrocław Pogoda Wrocław Rozkład jazdy MPK Wrocław