Wydarzenia

Piątkowy przegląd prasy o Śląsku

2014-10-24 09:55:00
Zapraszamy na przegląd prasy wydanej w piątek. Dziś sporo tematów ligowych, a najwięcej miejsca poświęcono indywidualnym historiom naszych zawodników. Przede wszystkim Sebastiana Mili.

Gazeta Wrocławska - Tabela w szatni Śląska nie wisi

 

Dla Śląska Wrocław jutrzejsze spotkanie z Lechią Gdańsk będzie okazją do pierwszej od sierpnia wyjazdowej wygranej (ostatnia - 23 sierpnia, w 6. kolejce z Jagiellonią w Białymstoku).  Starcie w Gdańsku zapoczątkuje serię trzech trudnych meczów, jakie czekają wojskowych w najbliższych dniach. - W sobotę gramy z Lechią w lidze, we wtorek mamy mecz Pucharu Polski w Stalowej Woli, a w następną niedzielę gramy u siebie z zawsze groźnym Lechem Poznań. Mamy mnóstwo kilometrów do pokonania i mało czasu na regenerację, dlatego do Gdańska zabieramy ze sobą rowery stacjonarne i już tam rozpoczniemy regenerację - powiedział dział asystent trenera Tadeusza Pawłowskiego, Paweł Barylski. - Wiemy, na którym jesteśmy miejscu i jakie są oczekiwania wobec nas, ale my na to nie patrzymy. W naszej szatni tabela nie wisi. Zawsze skupiamy się na nadchodzącym meczu, a nie na tym, kto jest przed, a kto za nami w zestawieniu - dodał grający ostatnio na pozycji stopera Tomasz Hołota. Pierwszy gwizdek w Gdańsku zabrzmi o 15.30. Transmisję przeprowadzą stacje Canal+ Sport oraz TVP 1.

 

Przegląd Sportowy - Biało-zielony Mila

 

Sebastian Mila nie ukrywa swoich silnych związków z Gdańskiem, o czym świadczy nie tylko biało-zielona opaska, którą zawsze zakłada na nadgarstek prawej ręki, kiedy wychodzi na boisko. Zresztą na stadionie Lechii jest zawsze mile widziany. Kiedy przyjeżdża ze Śląskiem do Gdańska, kibice wywieszają transparent „Seba, witaj w domu”. - Mieszkałem w Gdańsku cztery lata u to miasto stało się moim drugim domem. To w nim startowałem do dorosłego życia, bo przyjechałem z Koszalina jeszcze w czasach szkoły średniej. Ciągle w Gdańsku mam wielu kumpli i fanów, a Lechia to dla mnie szczególny klub, do którego zaszczepiono mi miłość. Tak jest zresztą do dziś, bo mogę wciąż nazywać się kibicem zielono-białych. Także dlatego, że jako piłkarz właśnie w Lechii zadebiutowałem w seniorskim futbolu - wspomina Sebastian Mila.

 

Przegląd sportowy - Wraca Droppa, trenerzy mają rebus

 

Tom Hateley zadał sztabowi Śląska łamigłówkę. Do dyspozycji mają już grającego na jego pozycji Lukasa Droppą. Po meczu z Piastem Gliwice Anglika jednak trochę głupio odesłać na ławkę.  Do tej pory trenerzy zdecydowanie stawiali na Droppę. Hateley był numerem dwa. Dopiero w dalszym kręgu przy obsadzaniu pozycji numer sześć byt Juan Calahorro. Ale w ubiegłą sobotę z Piastem grat Hateley, bo Droppa pauzował za czwartą żółtą kartkę.  - Jeszcze nie podjęliśmy decyzji. Pytanie o to, który z nich wystąpi w roli defensywnego pomocnika, jest bardzo ciekawe. Mamy kilku zawodników w dobrej formie, którzy mogliby tam zagrać i dać drużynie dużo jakości. Wymagamy na tej pozycji nie tylko dobrego odbioru, ale też umiejętności rozpoczęcia ataku - mówi drugi trener Śląska Paweł Barylski.  Ofensywne atuty mają i Czech i Anglik. Droppa dwa tygodnie temu w bardzo efektowny sposób wypracował gola w meczu z Podbeskidziem. Hateley z Piastem odpowiedział równie świetną asystą przy bramce Fla-vio Paixao na 2:0. Mimo wysokiego tempa narzuconego przez Śląsk bez problemu wytrzymał kondycyjnie całe spotkanie, choć szkoleniowcy delikatnie sugerują, że powinien lekko schudnąć. - Tom mówi, że zawsze ważył tyle co obecnie. Sądzimy jednak, że przydałoby się zrzucenie masy. Nasza klubowa pani dietetyk na pewno coś mu wymyśli - komentuje pierwszy trener Tadeusz Pawłowski. Śląsk wróci z Gdańska samolotem, bo już 28 października (wtorek) wrocławian czeka wyjazdowy mecz Pucharu Polski w odległej Stalowej Woli. Trenerzy chcą, aby piłkarze mieli jak najwięcej czasu na odpoczynek.

 

Przegląd Sportowy - Kiedyś marihuana była jego życiem

 

Cztery lata temu szukałem sposobu na życie po zakończeniu kariery piłkarskiej. Z moim wspólnikiem Piotrem Peterseilem, założyliśmy prywatną klinikę leczenia uzależnień „Mandala". Podobnych ośrodków jest w Polsce jak na lekarstwo - opowiada nam Ostrowski. Poniedziałek, dwie doby po zwycięstwie z Piastem Gliwice (3:0), piłkarz pojawia się w „Mandali". W salonie siedzi kilku mężczyzn, skupionych na oglądaniu filmu. Nie ukrywają się przed obiektywem aparatu fotograficznego. - Mam się wstydzić swojego alkoholizmu? - retorycznie pyta jeden z uzależnionych. Seans na wieczór to tegoroczna produkcja Wojciecha Smarzowskiego, „Pod Mocnym Aniołem". - To trudny przekaz, daje do myślenia i przedstawia chorym ostatnie stadium upodlenia człowieka w nałogu alkoholowym - mówi wspólnik Ostrowskiego, Piotr Peterseil.  Z podobnymi przypadkami piłkarz i psycholog spotykali się na co dzień, choć trafiali do nich nawet ludzie, których przez lata żaden nałóg nie dotykał. - Pracowaliśmy z chorymi, którzy mieli za sobą kilka prób samobójczych. Z reguły były to osoby samotne. Uzależnienie ma to do siebie, że może kiełkować w człowieku od dzieciństwa, ale i przyjść nagle, spowodowane jednym traumatycznym przeżyciem. Na przykład jest to śmierć bliskiej osoby - dodaje Ostrowski. Wie, o czym mówi, jego życie i kariera sportowa to ciągłe wzloty i upadki. (…) 

 

Inwestycja w ośrodek leczenia uzależnień to nie przypadek. Zawodnik Śląska przechodził burzliwy okres dojrzewania, o którym chce teraz opowiadać pacjentom. - Lata młodzieńcze ukierunkowały mnie na psychologię. Musiałem radzić sobie w życiu z wieloma problemami. Na pewno byłem w pełni uzależniony. (…) Choć wychował się ledwie kilkaset metrów od stadionu przy Oporowskiej, drogi do Śląska nie miał usłanej różami. Jako 9-latek po raz pierwszy pojawił się w klubie podczas naboru do grup młodzieżowych WKS, po którym usłyszał od trenera, że nie ma co się męczyć w starszej grupie i niech lepiej spróbuje za rok. - Rozpocząłem treningi w Pandzie Wrocław. Nie ukrywam, że na każdy mecz ze Śląskiem miałem podwójną mobilizację. Po kilku dobrych spotkaniach zaproponowano mi przenosiny na Oporowską, ale uniosłem się dumą i odmówiłem. Później Pandę rozwiązano, a ja zostałem bez klubu - opowiada piłkarz. Uratował go turniej biegów przełajowych.  Ostrowski znalazł się w drużynie szkolnej na zawody rozgrywane tuż przy jego rodzinnym domu. „Sieku" - bo tak wówczas go nazywano - spisał się na tyle dobrze, że zaproponowano mu treningi w Parasolu Wrocław. - To był ten okres, gdy jako junior wychodziłem na boisko pod wpływem narkotyków. Kończyło się na dziesięciu minutach finezyjnej gry, a później opadałem z sił. Po spaleniu marihuany nie miałem energii na wykonanie sprintu - dodaje Ostrowski.  

 

- Dziś już wiem, że jedynym czynnikiem, który pozwolił mi normalnie funkcjonować, była piłka nożna. To zdecydowanie moja największa miłość w życiu, dzięki której mogę dziś żyć bez nałogu i robić na co dzień to, co kocham. Słyszałem głosy, że od marihuany nie można się uzależnić. Ten środek psychoaktywny to sposób na odreagowanie. Pijąc dwa, trzy piwa dziennie też popada się w nałóg - mówi Ostrowski, zaznaczając jak uświadomić sobie uzależnienie. - Między rozrywką a uzależnieniem jest cieniutka granica. Gdy zaczynasz zaniedbywać rodzinę, ważne sprawy i nie możesz żyć bez nałogu, stajesz się uzależniony. Ja po wypaleniu marihuany czułem się dobrze. Gdy nie byłem na haju, chodziłem zdenerwowany, źle mi było pośród ludzi. Żyłem w ciągłym napięciu. Jeśli środek psychoaktywny pozwala żyć tak jak chcesz, to już znaczy, że jesteś uzależniony - dodaje Ostrowski, który jako pierwszy z zawodników ekstraklasy przyznał się do uzależnienia od marihuany. (…) Futbol był jego pierwszą miłością i nie wydawało się, że kiedykolwiek może się to znudzić. Zerwać ze sportem na chwilę pośrednio pomógł mu Sylwester Cacek. Ostrowski spędził w Widzewie trzy sezony, ale większości „zarobionych" tam pieniędzy do dziś nie widział. - Pobyt w Łodzi miał także swoje plusy. Wtedy pomyślałem, że warto założyć tę klinikę, by mieć jakiekolwiek zabezpieczenie finansowe. W Widzewie z pieniędzmi było różnie, a przecież odchodząc stamtąd miałem już 30 lat na karku. Przyznam, że po tych trzech latach w Łodzi czułem się wypalony. Po raz pierwszy od lat młodzieńczych pojawiła mi się w głowie myśl, że mogę żyć bez piłki i po co w ogóle mam w nią grać? Mogę powiedzieć, że nie fair wobec mnie zachował się menedżer. Obiecał, że znajdzie mi klub w regionie, w grę wchodziła także pierwsza liga. Im bliżej było do zamknięcia okienka transferowego, tym rzadziej odbierał telefony. Pod koniec sierpnia wypalił do mnie: „Nikt ci nie zabraniał szukać klubu na własną rękę!" - wspomina dziś Ostrowski. (…)

 

Przyznam, że miałem w głowie jeden cel, wrócić do gry w Śląsku. Nocki spędzałem w klinice, a później jechałem na dwa treningi w klubie. Do tego dochodziła dość rygorystyczna dieta. Trochę czasu poświęcił mi także kumpel, z którym co roku wbiegam na Sobótkę. Trzeba było nadrobić stracone pół roku - mówi Ostrowski.  Teraz obowiązków piłkarskich ma zdecydowanie więcej i stał się ważnym elementem drużyny. W tym sezonie 32-letni skrzydłowy rozegrał tylko trzy mecze w wyjściowym składzie Śląska Wrocław, a najlepiej spisywał się, gdy wchodził na boisko z ławki rezerwowych. W roli dżokera strzelił już dwa gole i miał dwie asysty. Między innymi dzięki tym trafieniom drużyna Tadeusza Pawłowskiego jest w czubie tabeli. Inna jest też atmosfera w drużynie. Na przestrzeni kilku miesięcy w klubie doszło do rewolucji. Dziś piłkarze nie kończą obowiązków o godzinie 11.30, tylko chwilę po pierwszych zajęciach jest pora na kawę, następnie wspólny obiad i wyjście na kolejny trening. Co najważniejsze, nikt już w klubie nie narzeka na poślizgi z pensją. Mimo napiętego terminarza, część zawodników znajduje czas na inne zajęcia. Ostrowski po wyjściu z klubu pędzi do kliniki.

 

Sport - Nie jest już maminsynkiem

 

Drużynę Śląska trudno w tej chwili wyobrazić sobie bez Sebastiana Mili. 32-letni pomocnik piłkarskiego abecadła uczył się jednak w Bałtyku Koszalin, skąd przeniósł się do gdańskiej Lechii. - Architektem przeprowadzki Sebastiana do Lechii byt Michał Globisz - wspomina Bogusław Kaczmarek. - Mila był wówczas uczniem szkoły średniej. To tutaj szlifowano ten diament, ale wkrótce zaczęły się poważne problemy organizacyjno-finansowe, powstał klub Lechia/Polonia Gdańsk. Jesienią 2001 roku Mila został wypożyczony do Orlenu Płock, ale zagrał tylko jeden mecz w Pucharze Polski ze Świtem Nowy Dwór Mazowiecki (1:0). W tym czasie Kaczmarek został zatrudniony w Grodzisku Wielkopolskim jako trener Groclinu I błyskawicznie sięgnął po swojego „pupilka", którego nieco wcześniej chciał ściągnąć do Widzewa. (…) - Pierwsze miesiące były dla Sebastiana bardzo trudne. W zespole trenera Globisza grał na lewej obronie, w Płocku został przesunięty do drugiej linii, w Dyskobolu -gdzie obowiązywał system 3-5-2 - grywał albo na skrzydle, albo w środku pomocy Obok siebie miał takich tuzów jak Tomek Wieszczycki i Radek Sobolewski. Nieskromnie powiem, że miałem znaczący wpływ na jego rozwój - na początku w Grodzisku Sebastian więcej trenował, a mniej grał. Wpływ na ukształtowanie go jako piłkarza miał też mieszkający z nim w jednym pokoju Sebastian Przyrowski, a zwłaszcza wspomniany „Wieszczu". Nie tylko udzielał młodszemu koledze cennych wskazówek na boisku, ale razem... jeździli łowić ryby Nie muszę chyba nikogo przekonywać, jak ważna na boisku jest więź pomiędzy poszczególnymi zawodnikami. Dzięki Wieszczyckiemu Mila stał się bardziej dojrzałym piłkarzem. Dowiódł tego już po moim odejściu z Grodziska. Zagrał kapitalnie w europejskich pucharach, chociażby w meczach z Herthą Berlin czy Manchesterem City Davidowi Seamanowi strzelił kapitalnego gola z rzutu wolnego. (…) Kilka miesięcy temu Sebastian Mila złożył odważną deklarację: chciałby zakończyć karierę piłkarską w Lechii Gdańsk. Czy to możliwe? - Jak najbardziej - przekonuje Kaczmarek. - Jest na tyle dojrzały piłkarsko i emocjonalnie, że wie, co mówi. Niedawno powiedział, że nie jest już maminsynkiem, jak dawniej. Poza tym tutaj ma wielu przyjaciół, tu chodził do szkoły, często odwiedza Trójmiasto. Tu ma kibiców, którzy na pewno będą go w sobotę dopingować. Kiedy z Lechii odchodził Abdou Razack Traore, jako jego następca przewidywany był właśnie Sebastian Mila. Wielokrotnie ze sobą rozmawialiśmy, kilka razy spotkaliśmy się. Nie powiem, dlaczego nie trafił do Gdańska, bo na samą myśl o tym... - denerwuje się doświadczony szkoleniowiec. I dodaje enigmatycznie: - Powiem tylko tyle: oszukał nas pewien człowiek...

 

Fakt - Machaj żądny zemsty

 

Jeszcze rok temu grał w rezerwach Lechii, dziś bryluje w barwach Śląska. Mateusz Machaj (25 l.) ostrzy sobie zęby na sobotni mecz w Gdańsku. Trener Bogusław Kaczmarek (64 l.) widział w Machaju przyszłego reprezentanta Polski, z kolei Michał Probierz (42 l.) odsunął piłkarza od pierwszej drużyny. Zimą 2014 roku pomocną dłoń wyciągnął prezes Śląska Paweł Żelem (33 l.). - Mateusz to wciąż młody zawodnik i nadal będzie się rozwijał w naszym klubie. Na pewno w trakcie spotkania zechce wyrównać stare rachunki - mówi Faktowi Żelem. W ostatnich meczach Śląska Machaj spisuje się rewelacyjnie, ale wciąż czeka na pierwszą ligową bramkę w tym sezonie. Zdobyta na stadionie w Gdańsku będzie smakowała jeszcze lepiej...

 

Super Express - Jestem łakomy, ale tylko na sukcesy (rozmowa z Sebastianem Milą)

 

Czy już wiesz, kto po powrocie z kadry udekorował twój garaż balonami i flagą z napisem „Dziękujemy, sąsiedzi"? 

Namierzyłem sprawców (śmiech). Łączy nas wiele, bo również mają córeczkę w wieku mojej Michaliny oraz tak jak my... labradora. Zamierzam im się pięknie zrewanżować. Byłem w szoku, że ktoś zadał sobie tyle trudu.

 

A piłkarze Śląska zapomnieli o liderze zespołu?  

Dostałem od nich trzy oryginalne prezenty: małą bramkę, na któjrej powiesili zdjęcie Neuera, 15 zdjęć i innych znanych bramkarzy (niektórych, jak Seamana już pokonałem, pozostali - jak Buffon - są dla mnie wyzwaniem) oraz portret z napisem „Marzenia się spełniają", na który od każdego z chłopaków wziąłem autograf. Zapamiętam to do końca życia.

 

Teraz zagracie z Lechią, o której mówisz, że masz ją w sercu. Dlaczego?

Bo tam się zaczęło moje piłkarskie życie, tam grałem w piłkę i uczyłem się samodzielności: prasowania, gotowania, sprzątania. Wszystko musiałem robić sam, z dala od domu. W Gdańsku skończyłem szkołę średnią, zdałem maturę... 

 

Pamiętasz pierwszego gola w barwach Lechii?  

Trafiłem z... przewrotki. Byłem młody, szybki i takie cuda mi wychodziły (śmiech). Graliśmy w drugiej lidze z Radomskiem bijącym się o awans. Wygraliśmy 2:0, a w naszym zespole grał m.in. Daniel Weber, który później został moim agentem. To w Lechii zarobiłem pierwsze pieniądze - 400 zł miesięcznie. Wystarczało, bo nie miałem dużych potrzeb. Później dostałem podwyżkę o 200 zł. 

 

Na każdy mecz wkładasz na prawą rękę opaskę w barwach Lechii. To talizman? 

Tak. Przynosi mi szczęście. Podarował mi ją przed laty kibic Lechii, z którym utrzymuję kontakt. Kiedyś zapytano, czy mógłbym sprzedać opaskę, ale nie ma takiej możliwości.

 

Autor: Mateusz Kondrat

Zobacz również

Wiadomości Wrocław Pogoda Wrocław Rozkład jazdy MPK Wrocław