Wydarzenia

„Trzeba kochać coś, by czuć, że się żyje...”

2016-09-05 12:30:00
Michał Fitas to człowiek prawdziwie zakochany w Śląsku. Z wzajemnością. W Gdyni na meczu z Arką zaliczył setny mecz wyjazdowy. Niepełnosprawność, mróz, długa trasa? „Pasja i dobrzy ludzie dookoła rekompensują wszystko”.
Mecz wyjazdowy. Godziny w trasie, dziesiątki i setki wydanych złotówek, tysiące nie do końca przychylnie nastawionych ludzi wokół. Nie brzmi zachęcająco? Dlaczego więc Michał mimo przeciwności losu właśnie zaliczył setny taki wyjazd? – „Trzeba kochać coś, by czuć, że się żyje…” głosi jedna z naszych opraw. Ja kochałem podróże i sport – wystarczyło więc to połączyć. A każdy wyjazd niesie za sobą historię, zawsze dzieje się coś ciekawego, zabawnego. Zdarzają się porażki, klęski, fatalna pogoda, ale pasja i dobrzy ludzie wokół rekompensują wszystko. Życie kibicowskie pokochałem na tyle, że można powiedzieć, iż oduczyłem się oglądać Śląsk w telewizji. Śmieję się, że nie potrafię już tego robić – mówi Michał Fitas.
 
Od Westfalenstadion…
 
Kto z was, czytelników, ma za sobą swój „pierwszy wyjazd”, ten wie, że pozostaje on w pamięci na zawsze. I nieważne, czy jest to wyjazd na ligowy mecz do Niecieczy, czy  do… Dortmundu na spotkanie Polska – Niemcy w ramach Mistrzostw Świata. – Tam pierwszy raz byłem na meczu poza Wrocławiem. Złapałem bakcyla. Pomógł pewnie czar wielkiej imprezy, prawie 80 tysięcy osób na ówczesnym Westfalenstadion. Już wtedy wiedziałem, że to jest to, co będzie stanowić część mojego życia – wspomina wiceprezes Klubu Kibiców Niepełnosprawnych. Bakcyl rozwijał się szybko. Po mundialu przyszedł czas, by stać się stałym gościem na meczach Śląska. – Zacząłem na Oporowskiej, od deszczowego zwycięstwa z Turem Turek. Paradoksalnie od mojego pierwszego wyjazdu na kadrę do pierwszego wyjazdu na Śląsk minęły 3 lata.

"Każdy wyjazd ma swój urok" - tutaj w Celje na spotkaniu Ligi Europy NK Celje - Śląsk Wrocław
 
Kraków i mecz Wisła – Śląsk, po którym zwycięzca świętuje mistrzostwo Polski. Brzmi znajomo, prawda? Nie chodzi jednak o spotkanie z 2012 roku, kiedy to wrocławianie na boisku Białej Gwiazdy sięgnęli po tytuł, tylko o mecz z roku 2009. – Dokładnie 30 maja. To był nie tylko pierwszy wyjazd „na Śląsk” dla mnie, ale i dla całego KKN-u, z którym mam okazję podróżować na większość spotkań. Wisła wygrała 2:0 i świętowała mistrzostwo. Oglądając ich fetę zamarzyło nam się, by przeżyć kiedyś taki sukces ze Śląskiem…
 
… przez mistrzostwo, Czarnogórę…
 
Gdy kibiców WKS-u zapytamy o najlepiej wspominamy wyjazd, odpowiedź nasuwa się sama. Kto był przed czteroma laty w Krakowie na TYM meczu, chyba nie może odpowiedzieć inaczej. – Mistrzowskie spotkanie z Wisłą to niezapomniane chwile. Ale to nie jest tak, że piękne wspomnienia można wynieść tylko z sukcesów naszej drużyny. Każdy wyjazd ma swój urok. Jadąc z grupą przyjaciół przez Polskę czy Europę, zawsze zdarzy się coś wartego zapamiętania. Europejskie wyjazdy tj. Hannover, Celje, Podgorica – też miały swoje piękne historie. Niezależnie od wyników – twierdzi Michał.
 

Dobry humor podczas kolejnego wyjazdu z KKN-em
 
Przy takiej liczbie wyjazdów, zwiedzonych miast i krajów, historii do wspominania jest mnóstwo. – O wyjazdach mógłbym chyba książkę napisać – uśmiecha się nasz bohater. Część z nich może wydać się zabawnych, ale dopiero po czasie. Jak ta, gdy spóźniony prom w Świnoujściu nie pozwolił dotrzeć na stadion o odpowiedniej porze. Bo wyjazd to nie tylko mecz, ale również (a może przede wszystkim) wszystkie zgubione trasy, godziny w korkach, stłuczki… – Takie są uroki życie kibicowskiego. Dość przerażająca historia przydarzyła nam się w Czarnogórze. Zatrzymali nas miejscowi policjanci. Uzbrojeni po zęby, nierozumiejący niemal nic po angielsku i nie mający ochoty puścić nas w dalszą trasę. Na szczęście skończyło się na strachu.
 
 
… ogromny krok…
 
Podczas kilku lat podróżowania po sportowych arenach w kraju, Michał miał okazję obserwować zmianę, jaką przeszły stadiony w Polsce. Zwłaszcza po kątem dostosowania ich dla osób z niepełnosprawnością. – Zmiany są diametralnie. Moje pierwsze wyjazdy, powstanie KKN – czyli lata 2008-2009 – to czas boom’u, który mieliśmy przed Euro 2012. Często obecność takich grup, jak nasza, czy podobnych z innych miast w Polsce, pomogła zrobić ogromny krok w przód. Nie tylko pod kątem infrastruktury, ale również – co czasem ważniejsze – świadomości. Świadomości, że taka grupa może się pojawić i organizator powinien mieć pomysł lub wypracowaną procedurę, jak tę grupę przyjąć – opowiada Michał, który za jeden z najlepiej dostosowanych do osób z niepełnosprawnością stadionów w Europie uznaje obiekt we Wrocławiu. – Czasem wystarczy niewiele. Dobra wola, konsultacja planów obiektu z takimi osobami i są efekty.
 
… na Stade de France
 
- To chyba przychodzi z wiekiem, bo czasem nie chcę mi się jechać – przyznaje stukrotny „wyjazdowicz”. Czy należy się dziwić? 500 km drogi, ujemna temperatura, przeciwnik nie najwyższych lotów, zmęczenie trudnym tygodniem w pracy. Dziwić się nie należy, ale podziwiać wręcz powinniśmy. Podziwiać, bo zazwyczaj kończy się tak, że Michał… wsiada w busa wraz z przyjaciółmi z KKN-u i rusza w trasę. – Czasem mobilizują ci, którzy jadą, czasem perspektywa telewizora. Bo tak jak mówiłem – oduczyłem się oglądać Śląsk na ekranie, wolę z trybun.
 

Mistrzostwa Europy we Francji

Trybuny to dla Michała naturalne miejsce. Ale nie tylko te na Stadionie Wrocław, czy innych ekstraklasowych obiektach. W jego dorobku jest już Mundial 2006 roku, EURO 2008, 2012 i 2016. – Tegoroczny „trip” był wyjątkowy. Najpierw pojechaliśmy na mecz z Niemcami w Paryżu na 3 dni. Po dwóch tygodniach wróciliśmy, by obejrzeć ćwierćfinał Polska – Portugalia w Marsylii, dwa półfinały i ostatecznie wrócić na Stade de France, na wielki finał. A to wszystko połączyliśmy z wypoczynkiem na Lazurowym Wybrzeżu. Dwa tygodnie, 9 osób i 6300 przejechanych kilometrów. Piękne chwile!

Sto i co dalej?
 
Łącznie z domowymi meczami obejrzał już pewnie około ćwierć tysiąca spotkań Śląska. Jak mówi, chciałbym kiedyś zobaczyć WKS grający na Stadionie Narodowym. Najlepiej w finale Ligi Mistrzów, ale i Pucharem Polski na pewno by nie pogardził. A wyjazdy? 200, 300? – Celem było sto. Póki będzie mnie to kręcić – będę jeździł. Ale już bez żadnych liczbowych celów. Cieszy mnie, że byłem w stanie poświęcić tyle w imię swojej pasji. Po prostu – „Trzeba kochać coś, by czuć że się żyje…”
 
Autor: Jędrzej Rybak, Fot. KKN, archiwum Michała Fitasa

Zobacz również

Wiadomości Wrocław Pogoda Wrocław Rozkład jazdy MPK Wrocław