Wydarzenia

Paweł Barylski: Śląsk dał mi wszystko (cz. 2)

2009-07-09 14:36:46
Prezentujemy drugą część rozmowy z Pawłem Barylskim, asystentem trenera Ryszarda Tarasiewicza.

Zapewne myślisz o samodzielnym prowadzeniu w przyszłości jakiegoś klubu?
Pracując z trenerem Ryszardem Tarasiewiczem nauczyłem się bardzo dużo, szczególnie w sferze kontaktu z zawodnikami, odpowiedniego podejścia, strony mentalnej, zasad organizacji pracy w grupie. To jest 80 procent sukcesu, bo jeżeli nie ma pewnego rodzaju kontaktu, to nawet najlepszy trening nie pomoże. Trener Tarasiewicz jest specyficzną osobowością, kieruje się zasadami, których bardzo przestrzega. To jest taki rycerz XXI wieku, takich ludzi jest bardzo mało. Nie mówię tego z racji bycia jego podwładnym, ale bardzo szanuję go jako człowieka. Bardzo wiele się od niego nauczyłem, bo od 17 do 35 roku życia funkcjonował na najwyższym poziomie sportowym. On zna te mechanizmy znakomicie i mi tę wiedzę przekazuje. Nie ukrywam, że mam swoje marzenia, ale zna je tylko moja żona. Na ich zrealizowanie mam jednak jeszcze trochę czasu, przecież mam dopiero 34 lata i mogę spokojnie wszystko sobie poukładać. Chcę być maksymalne przygotowany do tego, by w przyszłości obejmując jakiś zespół móc rzeczywiście nim kierować.

Czy trener Tarasiewicz słucha rad współpracowników?
Trener potrafi słuchać, często spotykamy się i rozmawiamy. Jeżeli chodzi o sposób funkcjonowania zespołu, podejmowanie decyzji personalnych - na przykład, kto znajdzie się w meczowej osiemnastce - to my oczywiście możemy mieć swoje sugestie, ale to jest tylko i wyłącznie decyzja trenera. Rozmawiamy o dyspozycji poszczególnych graczy, czasami trener zapyta: „Co uważasz Paweł na temat tego piłkarza?”, ale personalne decyzje spadają tylko i wyłącznie na trenera. Przecież na nas - członkach sztabu - nie ciąży aż taka odpowiedzialność. Jak coś zawalimy, to odpowiedzialność spadnie na trenera, bo on jest odpowiedzialny na zewnątrz za wszystko. A ja osobiście odbieram każdą porażkę jako „naszą” porażkę, nie tylko trenera, bo zawsze można było coś zrobić lepiej, czegoś się nie dopilnowało. I odpowiednio sukces też jest „naszym” sukcesem. Trener nie musi nas chwalić, bo ja wiem, kiedy jest z nas zadowolony, a kiedy chciałby, żeby coś było lepiej. Na zewnątrz może to wygląda inaczej, bo trener ma pewne zasady, ale wewnątrz jest zupełnie inaczej. Mogę tez powiedzieć, że trener jest bardzo wyrozumiały.

W klubach światowej czołówki są bardzo rozbudowane sztaby trenersko-medyczne. Chyba w Polsce taka sytuacja też będzie koniecznością?
Myślę, że to jest nieuniknione. Przewaga klubów zachodnich jest nad nami wynika zarówno z warunków treningowych, z całej bazy, ale także z organizacji. Bardzo rozbudowane sztaby trenersko-medyczne liczą tam nawet po 25 osób. Część z nich jest zupełnie niewidoczna, nie uczestniczą w treningach, ale za to dokonują różnego rodzaju analiz w laboratoriach, pracują przy komputerach, czy w salach multimedialnych. Są osoby zajmujące się poszczególnymi zawodnikami od strony medycznej – kilku fizjoterapeutów, masażystów, lekarzy. Żeby ten świat piłkarski nam tak nie uciekał, prędze, czy później będziemy musieli zatrudniać większą ilość ludzi, ekspertów.

Pracowałeś z juniorami. Z czego wynika fakt, że z jednej strony mówi się o problemie szkolenia młodzieży, z drugiej zaś strony reprezentacje juniorskie osiągają sukcesy, choć później jednak niewielu z tych piłkarzy potrafi zaistnieć w seniorskiej piłce?
To jest złożony problem. Przede wszystkim w swojej pracy nie spotkałem się z sytuacją, żeby klub miał pewien program, według którego młodzież jest szkolona. Ja piłkę nożną traktuje jak przedmiot naukowy. Tak jak w matematyce jest trygonometria, czy stereometria, a w języku polskim gramatyka i ortografia, tak w piłce nożnej jest przygotowanie taktyczne, psychiczne, techniczne, motoryczne. One później się rozbijają na kolejne działy, na przykład działania z piłką, bez piłki, w obronie, w ataku. Tego wszystkiego powinno się nauczać stopniowo, dodając kolejne elementy na poszczególnych etapach nauki, tak jak w szkole. Tego w Polsce brakuje, takich spójnych systemów klubowych. Trenerzy pracujący z młodzieżą boją się także pracy nad organizmami młodych piłkarzy, nie wiedzą jak ich testować, nie robią różnych prób i później pewne zaległości są nie do odrobienia. Mam tu na myśli aspekty rozbudowy tkanki mięśniowej, przygotowania układu krążeniowo-oddechowego do wysiłku. Często do drużyny dobiera się zawodników o przyspieszonym tempie rozwoju biologicznego i oni są silniejsi od rówieśników. Swoimi walorami fizyczności osiągają w danym momencie przewagę, ale później w piłce seniorskiej znikają. Niepokoi mnie również fakt, że trenerzy młodzieży w danym klubie ze sobą nie współpracują, tylko rywalizują. Ja współpracowałem z Łukaszem Becellą i nasze drużyny nawet razem trenowały. Na jednej połowie ćwiczyli juniorzy starsi, na drugiej młodsi. Wyróżniający się piłkarze z juniorów młodszych przechodzili do starszych. W ten sposób motywowaliśmy ich do jeszcze lepszej pracy. To funkcjonowało jako jeden team – Śląsk Wrocław. Z tamtych drużyn wywodzą się Tadziu Socha, Krzysiu Kaczmarek, który choć był trzy lata młodszy to już grywał w juniorach starszych, czy Kamil Bilinski. Wtedy podstawowymi zawodnikami byli Maciek Wilusz i Błażej Augustyn, których kariera potoczyła się tak, że teraz grają w innych klubach. Niektórzy się śmiali z naszego sposobu prowadzenia zespołów, ale ja się tym nigdy nie przejmowałem. Jak ktoś się śmieje, to będzie zdrowszy, bo trochę endorfin się wydzieli w organizmie. To była ciekawa praca. Teraz w klubie jest Krzysiek Paluszek, który ma poukładać wszystkie rzeczy związane z piłką młodzieżową. Bazowanie na własnych zawodnikach jest dużo tańsze, choć oczywiście nie jest to mały koszt. W sporcie profesjonalnym małym kosztem można zrobić małą rzecz, żeby zrobić duże rzeczy, muszą być duże koszty.

Chyba dużo zmieniło się w Śląsku, odkąd rozpocząłeś w nim pracę?
Wcześniej robiliśmy oceny zawodników metodami pośrednimi, na przykład poprzez testy szybkościowe. Nie mieliśmy wtedy odpowiednich narzędzi. Poza tym ja nie jestem specjalistą od fizjologii. Współpracujemy z Bartkiem Ochmanem, który ma zdecydowanie większą wiedzę w tych kwestiach i korzystamy z tego, mając wyniki różnych pomiarów. Teraz mieliśmy możliwość przeprowadzenia większej ilości testów, m.in. ergospirometrii. Oczywiście każdy test pociąga za sobą koszty. Prowadzimy ciągły monitoring zawodników i widać, że to wszystko idzie do przodu. Oczywiście jest pewien pułap, którego się nie przejdzie. Wtedy trzeba pracować, by ten wysoki poziom utrzymać. Cały czas mówimy tu oczywiście o przygotowaniu fizycznym, bo pracujemy przecież także nad poprawą elementów technicznych czy taktycznych.

Śląsk jest chyba ewenementem, że tylu piłkarzy w tak krótkim czasie z poziomu trzecioligowego wzniosło się na poziom ekstraklasy?
To byli po prostu dobrzy piłkarze. Wielu jest takich zawodników, którzy nie otrzymali swojej szansy. Musieli się tylko trochę przestawić na warunki w ekstraklasie. Dzięki temu Krzysiu Wołczek, Krzysiu Ulatowski, Darek Sztylka, Sebastian Dudek czy inni, są wiodącymi postaciami ligi. Oprócz umiejętności mają także charakter. Oddają serce, nie kalkulują, grają na sto procent. Dają z siebie wszystko, a czasem gra wychodzi im lepiej, a czasem gorzej. Taki jest sport. Trener często powtarzał, że nasi piłkarze, którzy wywalczyli awans z trzeciej do drugiej ligi mają potencjał na grę w ekstraklasie, że sobie w niej poradzą. To się potwierdziło.

Wiadomości Wrocław Pogoda Wrocław Rozkład jazdy MPK Wrocław