Wydarzenia

Projekt Kibice Razem: Mój pierwszy sezon

2011-08-30 17:03:31
Projekt Kibice Razem i Śląsk Wrocław rozstrzygnęli konkurs literacki dla kibiców WKS-u. Zwyciężył tekst sympatyka Śląska, ukrywającego się pod pseudonimem Mirasn.
Kiedy na początku czerwca ogłosiliśmy konkurs literacki dla kibiców, wielu stadionowych bywalców z ironicznym uśmiechem życzyło nam powodzenia w tym przedsięwzięciu. Przez ponad 2 tygodnie kibice Śląska mogli nadsyłać swoje prace, które musiały być zgodne z następującymi wytycznymi: treść dotycząca sezonu, wybranego meczu lub wydarzenia z sezonu 2010/2011 w wykonaniu Śląska Wrocław, a objętość tekstu miała być nie większa niż 3 tys. znaków.

Otrzymaliśmy kilkanaście autorskich prac (w tym jeden wiersz!), które w ciekawy sposób opisywały przeżycia i obserwacje kibiców Śląska z ostatniego sezonu Ekstraklasy w wykonaniu ich ulubieńców.

Oceniając nadesłane dzieła literackie, braliśmy pod uwagę ich jakość, oryginalność oraz zgodność z tematyką konkursu. Za najlepszy tekst uznaliśmy „Mój pierwszy sezon”, którego autorem jest Mirasn. Tekst został opublikowany w ostatnim numerze „Wokół Śląska”, teraz trafia także na oficjalną stronę Śląska.

Kilka zdań zwycięzcy o sobie: Jestem rodowitym, czterdziestoletnim wrocławianinem. Zawodowo zajmuję się elektronicznym składem publikacji i przygotowaniem ich do druku – jestem specjalistą DTP. Interesuje się głównie muzyką, w różnych jej odmianach - od klasycznej, po ciężkie brzmienia, punk i hard-core. Inna moja pasja to motoryzacja - szczególnie włoska.

Mój pierwszy sezon

Piłka nożna to chyba najnudniejszy sport zespołowy – 1,5 godziny biegania po trawie, mało bramek, niewiele się dzieje. Takie było moje zdanie o tej dyscyplinie, zwłaszcza po meczach o wielkie stawki kończących się rzutami karnymi. Nuda i strata czasu. Jesienią ubiegłego roku kolega namówił mnie na obejrzenie meczu na żywo. Polska Ekstraklasa – Śląsk gra z Górnikiem na Oporowskiej. Do mojego sceptycyzmu dołączyły jeszcze medialne informacje o nie najciekawszych zachowaniach kibiców. „Chodź i przekonaj się sam” – namawiał.

13. listopada, 13. kolejka – o 16 jesteśmy pod stadionem. Niezbyt ciepło, ale wśród tłumu zielono ubranych ludzi atmosfera gorąca. Zajmujemy miejsca gdzieś pośrodku krytej trybuny. Dla mnie to kompletnie nieznane środowisko, ale obserwuję je z zaciekawieniem. Oglądam liczne transparenty, słucham śpiewów, powoli zaczynam czuć, o co w tym wszystkim chodzi. Pojawiają się drużyny – nazwiska piłkarzy kompletnie nic mi nie mówią - nie wiem, który to napastnik, który obrońca – na szczęście bramkarz ma inny strój, więc łatwo go zapamiętać. Mecz się zaczyna, doping się wzmaga, kibice Górnika nie mają szans przekrzyczeć zielonej, kilkutysięcznej ekipy. Padają pierwsze bramki i do przerwy nasi prowadzą już 2:0. Pierwsze 45 minut mija błyskawicznie, oszołomiony wszystkim, co dzieje się na stadionie, nie zauważyłem jednej bramki. Po przerwie zaczyna udzielać mi się otaczająca atmosfera, a pogrążenie rywala kolejnymi dwom golami to już kompletne szaleństwo – ściskanie się z zupełnie obcymi ludźmi stojącymi obok, przybijanie „piątek” – to jest to!

Kolejne dni po meczu to szukanie informacji o drużynie, piłkarzach, rywalach, próba ogarnięcia, o co w tym wszystkim chodzi. Sprawdzanie terminów kolejnych spotkań, czas spędzony w kolejce do kasy po bilety, gdzie przy okazji można pogadać i dowiedzieć się ciekawych rzeczy. I kolejne mecze, jak choćby ten z Widzewem, zapamiętany na długo.

Zegar pokazuje ostatnie minuty, Śląsk przegrywa 2:0. Wreszcie kontaktowy gol Madeja i zaczyna się doliczony czas. Chłopaki robią co mogą – prą do przodu, w końcu faul w polu karnym i jedenastka! Nie zapomnę tej ciszy, która zaległa na stadionie – Sebastian Mila szykuje się do strzału, trener Lenczyk powoli idzie w kierunku szatni. Rozbieg, uderzenie – jeeest! Mamy remis! Takiego krzyku radości nie słyszałem jeszcze w życiu. Po tym meczu jeszcze kilka spotkań: remis, porażka i w końcu druzgocząca wygrana z Arką w ostatniej kolejce.

Wkręciłem się na dobre – nazwiska Kelemen, Diaz, Sztylka czy Ćwielong nie brzmią już obco – to faceci, za których trzymam kciuki na stadionie albo przed telewizorem, nie opuszczając ani minuty. Jednak to kibicowanie na żywo ma w sobie prawdziwe emocje. Już od wyjścia z domu i spaceru na stadion, podczas którego na ulicach prowadzących do Oporowskiej robi się coraz bardziej zielono i gwarnie, po zajęcie miejsca na trybunie, przeczytanie przedmeczowego wydania „Wokół Śląska”, po oglądanie meczu, głośne komentarze, śpiewy, krzyki i oklaski. Tak ze sceptyka stałem się kibicem.

Mirasn
Wiadomości Wrocław Pogoda Wrocław Rozkład jazdy MPK Wrocław