Wydarzenia

W piątkowej prasie o Śląsku Wrocław

2014-09-12 09:28:55
Zapraszamy na piątkowy przegląd gazet. Wybraliśmy z dzisiejszej prasy najciekawsze artykuły dotyczące Śląska Wrocław.

Gazeta Wrocławska - Śląsk jedzie na podbój Warszawy

 

Po eliminacyjnym meczu mistrzostw Europy 2016 między Gibraltarem a Polską (0:7) na krajowe boiska wraca T-Mobile Ekstraklasa. Dla wrocławskich kibiców jest to powrót z przytupem, z racji tego, że Śląsk jedzie do Warszawy, by zmierzyć się z Legią.  Podopieczni Tadeusza Pawłowskiego są ostatnio w niezłym gazie, biorąc pod uwagę zwycięstwo na wyjeździe z Jagiellonią (3:1) oraz triumf nad Górnikiem Zabrze (2:0). Dobrą dyspozycję w obu tych pojedynkach zaprezentował szczególnie Flavio Paixao, który strzelił łącznie dwie bramki, a w Białymstoku po faulu na nim arbiter podyktował rzut karny, zamieniony potem na gola przez Sebastiana Milę.  - Widać, że ustawienie, które preferuje Tadeusz Pawłowski, zdaje egzamin. Uaktywnił się Flavio, ale dużo dobrego robi z przodu również Mateusz Machaj (strzelił dwie bramki w sparingu z MKS-em Oława, wygranym przez Śląsk 6:1 - dop. RB) - komentuje rzecznik wrocławskiego klubu Michał Mazur. (…) Podczas przerwy ligowej sytuacja kadrowa we wrocławskim klubie nie uległa zmianie. Oprócz Marco Paixao nadal kontuzjowani są Sebino Plaku, Michał Bartkowiak oraz Mariusz Idzik. Po sparingu z MKS-em Oława pewne problemy ze stłuczoną nogą miał Juan Calahorro. Nie było to jednak nic poważnego i Hiszpan wrócił już do do normalnych treningów. (…) Śląsk chce kontynuować dobrą passę, Legia myśli o tym, by zrehabilitować się przed swoimi kibicami za kompromitującą porażkę z Podbeskidziem. O to, by emocji nie zabrakło, postarają się zapewnić dwaj najlepsi snajperzy obu klubów: Orlando Sa (Legia) i Robert Pich (Śląsk), którzy zdobyli dotychczas po cztery bramki w T-Mobile Ekstraklasie. Ten drugi zatracił jakby błysk z początku rozgrywek, ale jeśli ma się przełamać, to kiedy, jak nie z tak silnym rywalem.

 

Gazeta Wyborcza - Czy Śląsk postawi się Legii?

 

Takiego meczu Śląsk pod wodzą trenera Tadeusza Pawłowskiego jeszcze nie grał. Nie tylko w obecnych rozgrywkach, ale w ogóle. Odkąd szkoleniowiec wrocławską drużynę objął, to z najbardziej utytułowanymi polskimi zespołami ostatnich lat, czyli Legią, Wisłą i Lechem, mierzył się raz. I to we Wrocławiu, zaraz na początku kadencji. Podczas debiutu trenera Pawłowskiego na Stadionie Miejskim Śląsk zremisował z Legią 1:1. Od tego czasu w „Twierdzy Wrocław" pozostaje niepokonany.  Teraz wrocławianie zagrają na Łazienkowskiej z najsilniejszą drużyną w kraj u. Owszem, Legia jest w tabeli dopiero trzecia, ma tyle samo punktów co Śląsk, ostatnio przegrała niespodziewanie z Podbeskidziem 1:2, a u siebie w tym sezonie idzie jej średnio. Na cztery spotkania zwyciężyła w dwóch, zanotowała jeden remis i jedną porażkę. Ale co do wartości piłkarskiej tej drużyny, nikt nie powinien mieć wątpliwości. (…) Co powinien zrobić Śląsk, aby na Łazienkowskiej przynajmniej nie przegrać? W defensywie wiele będzie zależało od skrzydeł i stoperów. Ofensywni gracze FIavio Paixao i Robert Pich będą musieli bardziej zaangażować się w destrukcję - tak by pomóc odpowiednio Pawłowi Zielińskiemu i Dudu Paraibie. Jednocześnie Piotr Celeban i Tomasz Hołota - powinni zachować niezwykłą czujność. (…) Szansą dla Śląska są wejścia pomocników z drugiej linii. Warszawianom w defensywie zdarza się zostawić dużą przestrzeń między stoperami a defensywnymi pomocnikami. Skorzystało z tego Podbeskidzie, świetną sytuację miała też Korona.  Druga rzecz to prostopadłe podania Sebastiana Mili. W ostatnich dwóch wygranych meczach z Jagiellonią i Górnikiem pozwoliły one Flavio Paixao wypracować jednego karnego i zdobyć dwa gole. Oby Portugalczykowi udało się tę skuteczność potwierdzić także w stolicy.  Kiedy w marcu trener Pawłowski pierwszy raz mierzył się z Legią, zwrócił uwagę, że rywale nie wystawili środkowego napastnika - najpewniej z respektu dla wrocławian. Teraz w Śląsku również środkowego napastnika nie będzie. Nie z respektu - po prostu klub nikogo na tę pozycję nie pozyskał, a w miarę nieźle spisuje się w tej roli ostatnio Mateusz Machaj.

 

Przegląd Sportowy - Chłopak z kosmosu

 

- Krzysiek powinien stać się dla nas nowym Daliborem Stevanoviciem. To piłkarz, od którego oczekuję nie tylko gry defensywnej, ale też umiejętności popchnięcia akcji do przodu - mówi o swoim zawodniku trener Tadeusz Pawłowski. Krzysztof Danielewicz, który dołączył do wrocławian pod koniec okna transferowego, ma rozwiązać problemy zespołu w środku pola. Śląsk od początku sezonu 2014/15 miał spore kłopoty z kreowaniem gry, bo po odejściu Stevanovi-cia powstała luka w drugiej linii. Większość środkowych pomocników wrocławian to zawodnicy do rozbijania akcji, rzadko potrafiący zaskoczyć nieszablonowym podaniem. Danielewicz to potrafi.  - Może nie gra jeszcze jak Słoweniec pod koniec pobytu we Wrocławiu, ale ma duży potencjał. Krzysiek to dla mnie zdecydowanie wzmocnienie drużyny, a nie uzupełnienie - tłumaczy szkoleniowiec, który wstawił Danielewicza do podstawowego składu dopiero w trzech meczach, ale jest z niego zadowolony. Jeszcze kilkanaście tygodni temu mało kto z kibiców Śląska w ogóle kojarzył, że ten zawodnik jest wrocławianinem. Wychowanek Parasola jako nastolatek pojechał do akademii Zagłębia Lubin. Tam zdobył m.in. dwa mistrzostwa Młodej Ekstraklasy. Później był zawodnikiem Ruchu Radzionków i Cracovii.  Chce grać, a nie kopać piłkę - Mogłem latem zostać w Krakowie, bo Pasy oferowały mi nowy kontrakt. Odmówiłem, ponieważ brakowało mi poczucia, że klub chce walczyć o wysokie cele. Swoje zrobiło też odejście trenera Wojciecha Stawowego. Jego wizja futbolu bardzo mi odpowiadała. To jest trener, który rozwija umiejętności piłkarzy. Mateusz Żytko opowiadał, że dopiero przy Stawowym w wieku trzydziestu lat czuł, że gra w piłkę, a nie kopie. Podpisuję się pod tym obiema rękami - mówi wrocławianin. - Dlaczego chciałem występować w Śląsku? Sentyment do tego klubu oczywisty dla wrocławianina to jedno. Filozofia trenera Pawłowskiego to drugie. To jest szkoleniowiec, który chce, by jego drużyna utrzymywała się przy piłce, grała ofensywnie. Wiem, że Śląsk to jest miejsce dla mnie' i nie będę żałował powrotu do Wrocławia - przekonuje Danielewicz.

 

Przegląd Sportowy - Bóg, rodzina i piłka

 

Przegląd Sportowy: Jest pan osobą mocno wierzącą. W muzułmańskiej Turcji, gdzie grał pan ponad dwa lata, musiało być ciężko.

Mariusz Pawełek: W ostatnim klubie, czyli Adana Demirspor miałem masę szczęścia, bo mieszkałem w hotelu, obok którego akurat był kościół katolicki. Chodziłem tam zawsze, gdy tylko mogłem.

 

A w poprzednich?

Kiedy w 2011 roku z Wisły Kraków trafiłem do Konyi, byłem zagubiony. Wielkie miasto, 1,5 mln mieszkańców, tłum ludzi na ulicach i ten muezin, który kilka razy dziennie wzywa wiernych na modlitwę. Inny, obcy świat. Wychodziłem na ulicę i szukałem kościoła, ale bezskutecznie. Pytałem ludzi, ale ciężko się było dogadać. W końcu poznałem znajomą Polkę, która zajmowała się organizowaniem czasu dla turystów z naszego kraju. Okazało się, że w Konyi odbywają się specjalne msze po polsku. Dostawałem telefon i jak tylko miałem czas, od razu jechałem. Modlitwa mnie uspokaja, wycisza, czyni innym człowiekiem.

 

(...)

 

A w Turcji czego panu brakowało najbardziej?

 

Czułem się samotny, gdy nie było przy mnie rodziny. Żona nie pracowała, ale opiekowała się w Polsce naszą dwójką dzieci. Miała taki system, że przyjeżdżała do mnie na miesiąc, a później kolejny spędzała w Polsce. Najbardziej tęskniłem za synem, Kubą, który uczył się w szkole i odwiedził mnie tylko podczas ferii zimowych, gdy miał dwa tygodnie wolnego. A w takim Rize (drugim tureckim klubem Pawełka po Konyasporze był Caykur Rizespor - red.) żyło się monotonnie, nie mieliśmy co robić. Trening, odpoczynek, czasem wyjazd na ryby, na plażę albo do centrum handlowego. Było ciężko, trzeba było wiele znieść, ale już dawno temu nauczyłem się, że właśnie takie jest nasze życie.

 

Pochodzi pan z wielodzietnej rodziny. Bardzo było ciężko?

Sześciu braci i cztery siostry. Łatwo nie było, ale nie żyliśmy w jakiejś skrajnej nędzy. Mieliśmy dom, zawsze było co wrzucić do garnka. Po prostu szybko zrozumiałem, że moi koledzy mają nowe gadżety, a mi zwyczajnie nie uchodzi prosić rodziców o pieniądze na jakąś zachciankę. Każdy z nas bardzo szybko zaczynał pracować na siebie, sam już w wieku 15 lat harowałem w rzeźni i łączyłem to z treningami. Wstawałem o 5.00 rano i pracowałem do wpół do trzeciej. Miałem też swoje marzenia. Jeszcze wcześniej bardzo często zrywałem się ze szkoły, by obejrzeć trening Odry Wodzisław. Stałem przy boisku i patrzyłem na tych wszystkich zawodników. Zazdrościłem im, że mogą grać w piłkę. Gdyby ktoś wtedy powiedział mi, że za kilka lat będę ich kumplem z drużyny, puknąłbym się w czoło. W Silesii Lubomia zaczynałem jako prawy obrońca, dopiero później byłem bramkarzem. Przyjechała do nas Odra i nie mogli mi strzelić gola w pierwszej połowie. W drugiej walili już gola za golem, ale o dziwo mimo wszystko zainteresowali się moją osobą (śmiech).

 

W pana życiu jest jeszcze jeden wątek, który można powiązać z dzieciństwem. Pomaganie młodym ludziom z domów dziecka.

Moja żona pracowała w jednym z takich miejsc, w Gorzyczkach, koło Wodzisławia. Grałem wtedy w Odrze i wszystko zaczęło się od rywalizacji pomiędzy mną a „Faktem”. Michał Zichlarz, dziennikarz tej gazety, zaproponował mi zakład o to, ile puszczę bramek w sezonie. Jak więcej niż szesnaście, kupuję koszulki Odry Wodzisław i wręczam je dzieciakom. Jeśli mniej albo tyle samo, funduje to „Fakt”. Tamten zakład wygrałem, ale on jednocześnie zainteresował mnie losem tych dzieciaków. Od tej pory, odbierając żonę z pracy, zacząłem spędzać z nimi czas, bawić się, grać w piłkę. W każde Święta Bożego Narodzenia zapraszaliśmy jedno dziecko do siebie na kolację. Zawsze współczułem tym, którzy mają pod górkę. Kiedyś wracałem z Turcji do Polski pociągiem i na trasie Wiedeń – Warszawa siedziałem obok rodziny z ciężko chorym dzieckiem, które jechało na jakieś bolesne zastrzyki. Wysiadałem wcześniej, w Ostrawie, ale uparłem się, że muszę przynajmniej na chwilę wzbudzić uśmiech na jego twarzy, więc otworzyłem torbę i coś mu podarowałem. Wiem, że takie momenty dają siłę, przynajmniej chwilową, o czym najdobitniej przekonała mnie moja znajomość ze śp. Dawidem Zapiskiem.

 

Sport - Charyzma i serce

 

Choć obaj skończyli już trzydziestkę, trudno sobie bez nich wyobrazić ich zespoły. Sebastian Mila wrócił nawet do kadry. Miro Radović nie może. Wielu wzdycha: „niestety”(…) Niespodziewanie powołanie do reprezentacji u progu obecnych rozgrywek stało się natomiast udziałem najlepszego ligowego pomocnika sezonu 2012/13. Mowa o Sebastianie Mili, wezwanym przez Adama Nawałkę „pod broń” na niedawny mecz z Gibraltarem. - I świetnie! - cieszył się publicznie szkoleniowiec Śląska, Tadeusz Pawłowski. - Będzie komu posyłać prostopadłe podania do Roberta Lewandowskiego. Sebastian robi to jak mało kto w lidze - zachwalał swojego podopiecznego. Jak mało kto - potwierdzamy. Aczkolwiek równie skuteczny jest w tej dziedzinie, ni to pomocnik, ni to napastnik Legii - czyli wspominany Radović... Ich niedzielne starcie - o ile Henning Berg zdecyduje się pchnąć do boju swego najbardziej kreatywnego ofensywnego gracza - zapowiada się fascynująco. Bo przecież Mila - tak krytykowany w końcówce „epoko Stanislava Levego” - kilka miesięcy później jest zupełnie innym zawodnikiem: liderem z prawdziwego zdarzenia, z prawdziwie... piłkarską sylwetką. Z tym zaś - jak wiadomo - różnie bywało... - Dużo pracy włożyłem w to, żeby zrzucić 10 kilo. Więc cel na lato to... nie przytyć - zapowiadał przed wyjazdem na wakacje Sebastian Mila. Udało się, kapitan wrocławian znów wiedzie ich do zwycięstw. 


Fakt - Legia ma masę szczęścia

 

Przed piłkarzami Śląska arcytrudne zadanie. W sobotę (godz. 20:30) zagrają w Warszawie z mistrzem Polski Legią. Mariusz Pawełek (33 l.) uważa jednak, że jego drużyna może pokusić się o zwycięstwo. - Legia wcale nie zdominowała tej ligi i myślę, że w kilku meczach sprzyjało im szczęście - mówi Faktowi doświadczony bramkarz. Faworytem sobotniego spotkania będą gospodarze, ale po siedmiu kolejkach ligowych obydwa zespoły mają identyczny bilans, czyli cztery zwycięstwa, remis i dwie porażki. - Nie ma co się oszukiwać. Legia jest głównym kandydatem do zdobycia mistrzostwa Polski, ale w lidze nie zachwyca. Nie wiem, czym to jest spowodowane. Może tak bardzo skupiają się na meczach w europejskich pucharach? - zastanawia się Pawełek, który przy Łazienkowskiej będzie musiał zatrzymać jednego z najlepszych piłkarzy w ekstraklasie Miroslava Radovicia (30 l.). - Zaufaliśmy trenerowi Tadeuszowi Pawłowskiemu. Wierzymy, że na sobotę przygotuje nas bardzo dobrze i nie dopuścimy Legii pod moją bramkę. Może być dobrze - kończy golkiper Śląska.

Fakt - To on ma postraszyć Legię!


Mateusz Machaj (25 l.) w meczu z Legią wystąpi w roli napastnika (sobota, godz. 20:30). Do tej pory jeszcze nie strzelił gola w Śląsku. Na Machaju będzie spoczywać odpowiedzialność za zdobywanie bramek. Przed tygodniem w meczu sparingowym zdobył dwie bramki, a wrocławianie wygrali z MKS Oława (6:1). - Liczę, że w meczu z Legią przełamie się. Gra bardzo dobrze, zalicza efektowne asysty i strzela gole w sparingach, zatem jedyne czego mu brakuje to bramki w ekstraklasie. To na pewno podbudowałyby go psychicznie - mówi Faktowi trener Śląska Tadeusz Pawłowski.

Autor: Mateusz Kondrat

Zobacz również

Wiadomości Wrocław Pogoda Wrocław Rozkład jazdy MPK Wrocław